Młoda, piękna i zadziorna, a do tego piekielnie zdolna. Dwukrotnie nominowana do nagrody Emmy aktorka, miłośniczka zwierząt, wielbicielka pizzy i muzyki klubowej – Jacqueline MacInnes Wood. Właśnie mija dekada od jej debiutu w „Modzie na sukces”, w której wciela się w Steffy Forrester.
Uwierzysz, że minęło już 10 lat od Twojego debiutu w „Modzie na sukces”?
To niewiarygodne. Jestem zaskoczona, że Brad Bell jest tak miły i wciąż oferuje mi wiodące, świetne wątki.
Jaki był Twój pierwszy dzień na planie?
To było oszałamiające, ponieważ dorastałam razem z tym serialem. Często oglądałam go z babcią. Pamiętam moją pierwszą scenę, zupełnie jakby to było wczoraj. Pierwsze 24 godziny były szalone, ponieważ miałam zarezerwowany czas w Los Angeles, ale musiałam szybko wrócić do Kanady po ważne dokumenty związane z pracą w Stanach Zjednoczonych. Potem kolejny lot z powrotem, był czwartkowy wieczór, a już w piątek rano miałam pierwsze nagrania. Znałam swój tekst, byłam pewna siebie. Pojawiłam się w studiu i dostałam stos scenariuszy – „Co to jest?” spytałam, a w odpowiedzi usłyszałam, że to moje teksty na najbliższy tydzień. To było, aż 10 odcinków. Byłam kompletnie zagubiona, poczułam, że to zupełnie inny świat. Zajęło mi sporo czasu, zanim nauczyłam się zapamiętywać tak duże partie dialogów w krótkim czasie. A to przecież tylko jedna część pracy, chciałam dobrze poznać moją postać, rozgryźć ją, rozumieć jej wybory, po to by autentycznie się w nią wcielać. Szczerze mówiąc nawet dziś zdarzają się momenty, gdy jest bardzo nerwowa, ponieważ moje teksty są coraz dłuższe.
Kto był dla Ciebie najbardziej przychylny, gdy zaczynałaś pracę?
Susan Flannery (Stephanie) była wspaniała! Pamiętam, że kilka dni przed moimi pierwszymi nagraniami, byłam na planie, by obserwować pracę innych aktorów i jakoś się zaaklimatyzować. Akurat kręcili scenę z Susan, Hunter Tylo i Ronnem Mossem. Cała trójka była dla mnie bardzo miła i otwarta. Dopiero, gdy sama nagrywałam z Susan dowiedziałam się, czym jest dobre aktorstwo. Na początku mnie przerażała, była bardzo wymagająca i profesjonalna. Potrafiła pouczać operatorów, bo według niej scena była zbyt monotonna. Bardzo się bałam, że zrobię przy niej coś nie tak. Dzięki tej dyscyplinie, zawsze byłam przygotowana. Wiedziałam, że jeśli nie nauczę się tekstu w 100%, ona może mieć o to większe pretensje niż reżyser. Każdy z aktorów, chciał być z nią w dobrych stosunkach. Cieszę się, że mi się to udało. Z czasem traktowałam ją jak prawdziwą babcię.
Kiedy dołączyłaś do obsady, Steffy miała jeszcze siostrę bliźniaczkę – Phoebe, która zmarła krótko po Twoim debiucie. Czy myślałaś kiedyś, jak wyglądałoby życie Steffy, gdyby Phoebe nadal żyła?
Oczywiście! Chciałabym mieć do zagrania taką siostrzaną więź. Steffy nie ma nikogo, z kim mogłaby tak szczerze porozmawiać. W gruncie rzeczy jest bardzo samotna. Fabuła, którą nagrywałam z MacKenzie Mauzy (Phoebe w latach 2006-2008) była bardzo krótka, ale nigdy jej nie zapomnę. To było tak, że Taylor spała z Rickiem, po tym gdy ten był z Phoebe, a następnie moja Steffy oddała się Rickowi, bo wspólnie opłakiwali śmierć Phoebe. Myślę, że relacje bliźniaczek mogłyby być bardzo intensywne.
Po śmierci Phoebe, miałaś do zagrania bardzo emocjonalną scenę na dachu, gdy Steffy chciała popełnić samobójstwo. Trudno było Ci to zagrać?
Produkcja dała mi scenariusz tej sceny dzień przed nagraniami, dosłownie! Bo ona pierwotnie nie były napisana dla Steffy, tylko dla Taylor. W ostatniej chwili scenarzyści stwierdzili, że jednak to moja postać będzie w tej scenie bardziej dramatyczna. Szczerze? Odjęło mi mowę, bo nigdy wcześniej nie grałam czegoś takiego. Chyba nie było tak źle, zrobiłam to, ale poczułam ulgę, gdy nie trzeba było robić kolejnego dubla.
Z której sceny Steffy jesteś szczególnie dumna?
Trudno zdecydować, bo lubię swoją pracę i każda scena sprawia mi przyjemność. Miałam naprawdę sporo, bardzo rożnych wątków i każdy lubię z innego powodu. Na pewno bardzo ważnymi scenami były te, w których Steffy była w ciąży. To duże wyzwanie aktorskie, zwłaszcza, jeśli samemu nigdy nie było się w tym wyjątkowym stanie. Kiedy Steffy poroniła, musiałam zupełnie zmienić styl gry, przez kilka tygodni, nagrania wiele mnie kosztowały, to było naprawdę poruszające i smutne. Inną ulubioną sceną jest spektakularne „wejście” Steffy na swój ślub w Australii. Poprzednie „wejście” na motorze też było świetne, ale o mało się nie zabiłam, bo miałam niebotycznie wysokie obcasy, a musiałam prowadzić motor bez żadnych zabezpieczeń. Nie mogę też zapomnieć o Aspen, ten wątek zawsze będzie dla mnie wyjątkowy, bo przecież od tego zaczęła się cała seria wzlotów i upadków Steffy i Liama.
W 2013 zdecydowałaś się na wielomiesięczną przerwę od „Mody na sukces”, czy z perspektywy czasu uważasz, że była to dobra decyzja?
Zdecydowanie! Próbowanie nowych rzeczy zawsze jest dobre. W tym czasie wiele się wydarzyło w moim życiu, nagrałam przecież program „PartyON” (w Polsce znany jako „Wakacyjne imprezy”- przyp. red.). Kiedy dostałam taką propozycję, po prostu musiałam z niej skorzystać. Do dziś jestem wdzięczna Bradowi, że zwolnił mnie z kontraktu i pozwolił na realizację innego projektu. Dzięki temu programowi ludzie poznali Jacqui, a nie tylko Steffy, która – umówmy się – czasem jest suką. Poza tym, w PartyON mogłam się wyszaleć. Dziś jestem w zupełnie innym miejscu swojego życia. Niedawno się zaręczyłam, mam już pewną potrzebę stabilizacji. Nie jestem jednak zamknięta na wszelkie oferty, jestem gotowa na nowe wyzwania.
Czy zdarzyło się, że dostałaś scenariusz i następny krok Steffy szczerze Cię zaskoczył?
Tak i to całkiem niedawno. Pewnie myślisz, że najbardziej zaskakujące dla aktora jest, że jego postać kogoś zabija, albo idzie do łóżka z niespodziewaną osobą. Ale nie w moim przypadku. Myślę, że znam Steffy dobrze i wiem, że te dwie rzeczy nie są szokujące w jej przypadku. Bardzo zaskoczyło mnie jednak, gdy Steffy miała błagać na kolanach, by Liam jej nie porzucał. Przeczytałam to i pomyślałam – Doprawdy? Wstawaj dziewczyno i daj sobie spokój. Ta scena była dla mnie niezrozumiała, ale przecież to nie ja piszę scenariusz.
Jak zareagowałaś na wielki powrót Hunter Tylo do obsady serialu? Wszystko było trzymane w tajemnicy, ale Ty i Don Diamont jako nieliczni wiedzieliście co się święci.
Nikt mi o tym nie powiedział! Pewnie nie uwierzysz, ale to prawda. Zobaczyłem w scenariuszu, że Steffy rozmawia z jakąś Jannet. Kim do cholery jest Jannet – pomyślałam. Jeśli to jakaś statystka, to dlaczego mam z nią mieć kilka scen. Dopiero, gdy weszłam na plan, dosłownie oszalałam, gdy zobaczyłam Hunter. Bardzo za nią tęskniłam, Steffy potrzebuje matki w swoim życiu.
Czy po 10 latach grania w „Modzie” czujesz się już weteranką oper mydlanych?
<śmiech> Miło to słyszeć, chociaż przyznasz, że brzmi to dość dziwnie. Opery mydlane trwają latami, więc czym jest moja skromna dekada? Z pewnością daje mi to poczucie bezpieczeństwa, którego nie mają aktorzy z seriali z tzw. prime time’u. Życie aktora jest bardzo nierówne, jednego dnia możesz być na szczycie, a potem Twój hitowy serial spada z anteny i musisz zaczynać od początku. Jestem szczęśliwa, że mam pracę, którą kocham i fanów na całym świecie.
/na podstawie rozmowy Toma Stacy’ego z Jacqueline MacInnes Wood dla Soap Opera Digest/