Kocham polskich fanów! – wywiad z Alley Mills

Rozmawiamy z Alley Mills, Pamelą Douglas z „Mody na sukces”. Aktorka zdradziła nam sekrety pracy w najpopularniejszej soap operze świata i opowiedziała, w czym przewyższa inną jej rolę w kultowych „Cudownych latach”.

Alley uwielbia żartować – to łączy ją z serialową Pam

Pamiętasz swój pierwszy dzień na planie „Mody na sukces”?
Alley Mills: Tak! Nigdy wcześniej nie grałam w soap operach, więc angaż tutaj był dla mnie czymś nowym i ekscytującym. Nie wiedziałam za bardzo, z czym to się je. Produkcja poprosiła mnie, żebym przyszła zagrać tylko na 10 dni specjalny wątek z Susan Flannery i Betty White, a to już trwa 8 lat! Stwierdziłam wtedy, że granie z takimi aktorkami to prawdziwe wyzwanie. Czemu miałabym nie spróbować? Mój pierwszy dzień na planie był właśnie z nimi. Wszystko kręciło się wtedy wokół serialowej Stephanie, bo wyszło na jaw, że w dzieciństwie była molestowana przez ojca. Poza tym ujęła mnie – nie będzie przesadą, jeśli tak ją nazwę – ikona kina Betty White. Nie pamiętała swoich kwestii, ale w ogóle się tym nie przejmowała i improwizowała.

Byłaś wcześniej fanką „Mody na sukces”?
– Nie! Nigdy wcześniej jej nie oglądałam. Zazwyczaj nie ma mnie w domu w czasie, gdy „Moda na sukces” jest w telewizji. Nie znałam więc przeszłości bohaterów i jej odkrywanie było ekscytujące.

Zostałaś w końcu w serialu na stałe i zżyłaś się z Susan Flannery. W końcu grałaś jej siostrę. Jaka była Twoja pierwsza reakcja, gdy się dowiedziałaś, że Susan zdecydowała się odejść z pracy, w której była od 1. odcinka?
– Bardzo mnie to poruszyło. Byłam bardzo zmartwiona i zdenerwowana. Zaprzyjaźniłyśmy się bardzo i nie wyobrażałam sobie bez niej pracy. Większość moich scen była właśnie z nią! Myślałam sobie: „co Pamela teraz pocznie”? Wszystkie ważne wątki, jak np. śmierć naszej matki (granej przez Betty White – przyp. red.), która umarła w naszych ramionach na plaży, były właśnie z Susan. Postać Pameli była skonstruowana tak, że jej życie toczyło się wokół siostry. Mieliśmy sceny pełne siostrzanej miłości, ale i prawdziwe kłótnie czy sceny akcji.

Jak zapamiętałaś pracę z Susan Flannery?
– Jedna z lepszych, jakie mnie spotkały podczas mojej pracy aktorskiej. Susan była zawsze zaangażowana do maksimum, nieprzewidywalna. Cały czas mamy świetny kontakt, nawet idę do niej w przyszłym tygodniu do jej pięknego domu na obrzeżach LA.

Alley Mills i Bartosz Pańczyk

Pamela kocha gotować! A Ty?
– Dzięki Pameli nauczyłam się robić cytrynowe ciasteczka. Od małego byłam wychowywana w duchu kulinarnym, bo moja macocha pochodziła z Francji, co ni mniej ni więcej oznacza jedno: była specjalistką od francuskiej kuchni. Dorastałam u boku prawdziwego szefa kuchni. Widziałam, ile czasu zajmuje poważne gotowanie, jeśli chce się być prawdziwym kucharzem. Ona kochała gotować i świetnie jej to wychodziło. Przez to wszyscy zawsze mieli do niej duże oczekiwania. Zaczynała gotować o 4. popołudniu i dopinała co wieczoru każdy detal. Mieliśmy lśniące sztućce czy świetne wino, świeczki. Zawsze to na mnie robiło wielkie wrażenie. Może dzięki temu mam dobry zmysł smaku? Przypatrywałam się jej kuchni i wiem, jak gotować, ale niestety jej nie dorównuję. Mój mąż kocha, jak siedzę w kuchni i robię dla niego coś z francuskiej kuchni.

To jakie jest twoje ulubione danie kiedy chcesz komuś zaimponować?
– Nikomu nie imponuję (śmiech). Robię proste rzeczy. Kocham robić eskalopki. Jak mam na kolacji więcej osób, to zamiast skupić się na jedzeniu, stresuję się, że tyle osób muszę dobrze nakarmić. Wtedy chętnie podaję np. wymyślne hamburgery, fantazyjnie pokrojone pomidory, dużo pięknie pokrojonych warzyw, bo lubię, by dania ładnie wyglądały. Niestety, przygotowanie tego zajmuje cały wieczór wcześniejszego dnia! Trudno się gotuje dla dwudziestu osób.

Co cię relaksuje? Jestem ciekawy twoich pasji.– Najbardziej praca! Nie jestem pracoholiczką, ale kiedy pytasz mnie o pasję, to od razu myślę o pracy, bo kocham teatr. To moja największa pasja. A relaksuje mnie obcowanie z naturą. Dzień na świeżym powietrzu w parku? Bezcenne! Myślę, że nic bardziej nie przyciąga mnie bardziej do rzeczywistości niż natura. Jestem bardzo wierzącą osobą. Nie wiem, co tak naprawdę znaczy słowo Bóg, ale wiem, że go czuję, gdy jestem na łonie natury i wiem, że jest dobry i potężny. Nawet gdy dzieją się straszne rzeczy jak burza, to myślę sobie, że jest w tym coś pięknego. Żyję w Venice, gdzie jest bardzo pięknie i spokojnie. Mam wielki ogród: uwielbiam odkrywać nowe kwiaty i je pielęgnować czy odpoczywać wśród nich z kotem w ogrodzie.

Lubisz grać z Jennifer Gareis (serialową Donną Logan – przyp. red.)?! Pam jej przecież nienawidzi. Chciała ją zabić!
– Kocham! Jennifer przypomina mi moją siostrę. Moja siostra jest bardzo piękna, dziewczęca i mądra, chociaż przez to, że jest piękną kobietą nikt na to nie zwraca uwagi. W takich czasach żyjemy, że myśli się, że piękne dziewczyny nie są mądre. Jennifer też jest bardzo mądra i bystra, wiedziałeś o tym?

Stephanie umarła, więc może Pamela powinna być teraz z jej mężem?
– Zdecydowanie tak! Byłoby fajnie, ale rozumiem, dlaczego scenarzyści nie chcą, by to poszło w tym kierunku. Gdzie by to zaprowadziło Pam?

Masz jeszcze jakieś nadzieje z nią związane?
– O, tak. Mam dużo. Mam nadzieję, że Pamela znowu kiedyś odstawi leki i pokaże, na co ją stać. Granie niezrównoważonej Pameli Douglas jest bardzo śmieszne i intrygujące, bo nie wiem do czego się dalej posunie, a przeszłość pokazała, że gdy Pam chce coś osiągnąć, aby chronić najbliższych, jest gotowa zrobić wszystko.

Nie masz wrażenia, że przez pracę tutaj omija cię coś ważnego w życiu?
– I tak, i nie. Mam nowe prywatne życie, którego nie miałam za czasów, gdy robiłam „Cudowne lata”. Nie miałam wtedy męża, pracowałam głównie od 4. rano i wracałam o 11. wieczorem. To było fajne, bo pracowałam nawet po godzinach i dziś to wspominam z łezką w oku. Niestety, nie miałam wtedy w ogóle osobistego życia. Gdy w weekend miałam wolne, uczyłam się scen na przyszły tydzień i tak to się kręciło. Tymczasem grając w „Modzie na sukces”, mam czas na życie osobiste. Zazwyczaj pracujemy na planie od 10. rano do 17. i mamy poniedziałki wolne, więc mogę z mężem poświęcić się pracy w teatrze, gdzie razem działamy. Pewnie mój agent mnie za to zabije, ale telewizja nie jest dla mnie najważniejsza i nie tęsknię za nią w ogóle, gdy mam wolne. To nie jest szczyt moich marzeń. Boję się angażować w jakiś serial, który ma np. 10 sezonów, gdzie jesteś ważnym bohaterem. Przy takich serialach pracuje się godzinami, a w soap operze z dnia na dzień możesz usłyszeć, że pozwalają ci odejść.


Jak wspominasz pracę na planie „Doktor Quinn”?

– Mój mąż dostał pracę w „Doktor Quinn” na weekend przed tym, jak wzięliśmy ślub. Więc nie mogliśmy następnego dnia na ślubie jechać w podróż poślubną, bo musiał być już na planie. Zatrzymaliśmy się wtedy w hotelu w Malibu. On poszedł do pracy o 4. rano, a ja nie mogąc się nim nacieszyć, poszłam z nim. Całe to ranczo i sceneria mnie zachwycała. Byłam wtedy w centrum zainteresowania jako świeżo upieczona panna młoda. Jeździłam na koniach po planie i produkcja mnie pokochała. Choć wcześniej to nie było planowane, postanowiono dla mnie napisać wątek. Zupełnie niespodziewanie, tak dla funu! Miałam mieć romans z… moim mężem! Dostałam rolę siostry doktor Quinn. On chciał wziąć ze mną ślub, ale ja nie chciałam. Jane Seymour nie lubiła tego wątku, ale cóż mogłam zrobić? Gdy wspominam ten serial, mam przed oczami wspaniałą scenerię, te górskie krajobrazy, konie, ranczo… Byłam rozczarowana, gdy serial zdjęto z anteny.

Mam wrażenie, że masz wielkie poczucie humoru tak jak Pamela z „Mody…”.
– Uwielbiam dowcipkować. Mój mąż jest aktorem komediowym, więc siłą rzeczy te żarty ciągle przejawiają się przez nasz salon. Mój mąż uważa, że jestem zabawna, więc mu wierzę.

W Polsce wrócił do nas po dwóch latach przerwy „Taniec z gwiazdami”. W Stanach przecież też macie ten program. Mam wrażenie, że świetnie byś się tam sprawdziła?
– Naprawdę macie „Taniec z gwiazdami”? Super! Ja się tam nie widzę, ale może gdyby była jakaś edycja specjalna „Taniec z gwiazdami” na komediowo  to bym się zgodziła. Nie jestem dobrą tancerką, musiałabym improwizować. No chyba, że słucham rock&rolla to wtedy kocham tańczyć, bo muzyka mnie porywa. Wiesz co? Powiedz, komu trzeba, to z tobą u was zatańczę!

Trudno być gwiazdą znaną na całym świecie?
– Nie jestem gwiazdą. Żyję jak każdy, chociaż czasem te przejawy popularności są bardzo miłe. Kiedyś byłam na wakacjach we Włoszech, gdy „Cudowne lata” były na topie. Nie było żadnych paparazzi czy kogoś, kto by mnie tam rozpoznawał, bo w tamtym czasie np. w Ameryce na każdym kroku ktoś czegoś ode mnie chciał. Więc oddycham z ulgą, że odpocznę. To był mój miesiąc miodowy. Było cudownie i któregoś dnia pojechaliśmy do Watykanu zwiedzać Kaplicę Sykstyńską. Naglę słyszę przeraźliwy krzyk podniecenia, który niósł się na całą kaplicę. Echo zrobiło swoje. Wyobrażasz to sobie? Okazało się, że to polskie dzieciaki mnie rozpoznały, podbiegły do mnie, nie wierząc, że to ja. Byłam w szoku, że mnie znają i że ten serial był tak popularny w Polsce. Wszyscy w Kaplicy Sykstyńskiej byli wtedy w szoku i zastanawiali się, kim jestem.

Mówiłem ci, że masz wielu fanów w Polsce! „Doktor Quinn”, „Cudowne lata”, „Moda na sukces”… Wszyscy to kochamy.
– Wiesz co? Kocham polskich fanów! To jedna z mocniejszych moich fanowskich grup wsparcia! Muszę was kiedyś odwiedzić, jak mnie u siebie ugościsz. Jakby co u mnie zawsze masz miejscówkę, jak będziesz w Los Angeles.

[ Rozmawiał: Bartosz Pańczyk ]